By wykorzystać kilka dni zaległego urlopu oraz złowić pierwsze w tym roku, zimowe wrażenia postanowiliśmy wyskoczyć do Austrii, na lodowiec Hintertux . Na Tuxie byliśmy umówieni z polskim producentem Trikke.pl , na testowanie Trikke czyli alternatywy dla narciarz i snowboardzistów. Jako, że nawet tak rewelacyjna zajawka nie jest nas w stanie utrzymać w jednym miejscu, udaliśmy się dalej w kierunku Innsbruku by pomknąć bobsjelem oraz do Garmisch Partenkirchen by zagrać w bawarski curling, wejść na skocznie oraz pójść na wycieczkę lodowym wąwozem. Jak się okazało, planując nasze łowy, nie przewidzieliśmy tylko tego, że listopad to miesiąc remontów i konserwacji. No ale po kolei….

Tux, Tux, Hintertux

Lodowiec Hintertux ma wysokość 3 250 m i jest jednym z najbardziej znanych miejsc gdzie można rozkoszować się białym szaleństwem, jeszcze przed tym zanim zima zagości na niżej położonych stokach. Na lodowcu mamy ponad 60 km tras, w trakcie naszej wizyty, połowa listopada, otwartych było już 45km!! Z Warszawy na Hintertux można dojechać samochodem, trasa liczy około 1 250 km i da się ją przejechać w jakieś 10-12h, w zależności od warunków na drogach. Alternatywnie można też wybrać się samolotem do Monachium, a następnie pociągiem do Mayrhofen, skąd kursują ski busy na lodowiec.

Wszystkie niezbędne informację na temat lodowca i tras znajdziecie tutaj ->Hintertux

My w tym roku zdecydowaliśmy się na wypożyczenie desek snowboardowych (34 EUR / dzień – deska + buty, 8 EUR / dzień – kask) i pracę u podstaw, czyli próbę nie połamania się podczas jazdy. Po dwóch dniach na stoku i kilku mniejszych lub większych „dzwonach” udało nam się opanować podstawy jazdy i przekonać Zarzyka, że warto wypożyczać kask 🙂

Jeżeli pogoda na Tuxie Wam nie dopiszę, na szczycie, na wysokości 3 250 m, możecie udać się na zwiedzanie Lodowego Pałacu , gdzie można iść na spacer po jaskiniach, przepłynąć się kajakiem bądź pontonem lub dla bardziej zwariowanych jest opcja pływania w lodowym jeziorze lub przepłynięcia na deskach z wiosłem (Paddeling). Wycieczki zaczynają się o określonych godzinach (10:30, 11:30, 12:30, 13:30, 14:30) i trwają około godzinę (koszt 21 EUR za osobę dorosłą). Nam niestety za brakło czasu na zwiedzanie lodowcowych jaskiń, więc mamy kolejny powód by na Tux powrócić.

Głównym celem naszego wyjazdu na Tux, było przetestowanie alternatywy dla desek i nart czyli Trikke, które stanowią niesamowitą alternatywę dla nart i snowboardów. Jak dla mnie sprzęt jest wyjątkowy, nie dość, że wyjątkowo łatwy do opanowania (lekcja zajmuje 10 min) to i umożliwia jazdę ludziom z kontuzjami (nawet tym z rozwalonymi kolanami – HURRRAAA). Mógłbym się tutaj rozpisywać i opowiadać Wam jak świetnie się bawiłem, ale w najbliższym dniach pojawi się u nas cały osobny wpis o trikke. Ja ze swojej strony dziękuję TRIKKE.PL za umożliwienie testów, lekcję i zaszczepioną zajawkę!

nie narty, nie snowboard

 

Innsbruck czyli jak nie udało nam się przejechać bobslejem

Do Innsbrucku udaliśmy się w pogoni za dość ekstremalnym wrażeniem jakim jest jazda bobslejem, w lodowej rynnie. Chcieliśmy sami doświadczyć jak to jest pędzić ponad 110 km/h, w metalowym pocisku, w dół ponad kilometrowego toru. Niestety, po przybyciu na miejsce do Insbruck-Igls okazało się, że w listopadzie nie da się skorzystać z toru gdyż są remonty i przygotowania do startu sezonu zimowego. Udało nam się za ustalić, iż pierwsza jazda jest możliwa w dniu 25.12.2017, a wszystkie terminy kiedy można skorzystać z toru znajdziecie na poniższych zdjęciach. Niestety nie ma ich za dużo więc trzeba dobrze planować wyjazd.

Dla osób, którym mało wrażeń z jazdy bobslejem, na torze Inssbruck-Igls jest też możliwość przejechania się na Skeletonie (saneczki – głową w dół). Nam już się oczy świecą, na samą myśl o podjęciu takiego wyzwania. Termin oraz informację znajdziecie tutaj -> Skeleton

 

Coś czuję, że Łowcy Wrażeń jeszcze  w tym sezonie powrócą do Innsbruck-Igls 😉

Garmisch Partenkirchen czyli czego nie można, a co można w listopadzie

Do GaPa pojechaliśmy by wejść na słynną skocznię, na której odbywa się jeden z konkursów czterech skoczni. Jest to obiekt zbudowany w 1923r., który od tego czasu był regularnie modernizowany. Nam marzyło się wejść na szczyt i poczuć się jak Adam Małysz, który zresztą był rekordzistą tego obiektu przed jego ostatnią modernizacją. Niestety znowu wyszło, że listopad to jest przerwa między sezonem letnim i zimowym i wejść na górę skoczni się nie da.

Po niepowodzeniach pod skocznią liczyliśmy, że uda nam się chociaż udać na wycieczkę jednym z najpiękniejszych wąwozów w Alpach, wąwozem Partnachklamm. Wąwóz ma 702 m długości, a jego ściany mają ponad 80m wysokości. Niestety wszystkiego tego dowiedzieliśmy się z internetu gdyż wąwóz był zamknięty, ze względu na trudne warunki i ryzyko dla zwiedzających. Jeżeli poszukujecie informacji na temat wąwozu zajrzyjcie tutaj -> Partnachklamm

Kolejnym punktem na naszej liście „To do” było zagranie w bawarski curling, jak się dowiedzieliśmy jest to forma curlingu, z tym że do gry zamiast kamiennych „czajników” wykorzystuje się „spodki z rączką”. W celu zapoznania się z zasadami gry udaliśmy się Olimpijskiego Centrum Sportów Zimowych. Tutaj spotkała nas kolejna mało sympatyczna niespodzianka, okazało się, że centrum jest tego dnia zamknięte.

Humory poprawiło nam za to zdjęcie, z krową, która jest maskotką lokalne drużyny hokejowej 🙂

Zugspitze najwyższa góra Niemiec

W naszych planach na zwiedzanie GaPa, nie było miejsca na wjazd na najwyższy szczyt Niemiec czyli Zugspitze, jednak po tym jak „przyoszczędziliśmy” sporo czasu nie wchodząc na skocznie, nie włócząc się po wąwozie i nie grając w bawarski curling zyskaliśmy nowe okno czasowe. Na Zugspitze da się wjechać kolejką wąskotorową, która jedzie z GaPa. Jednak my postanowiliśmy urwać trochę czasu i złapać kolejkę w miejscowości Eibsee , która leży u podnóża Zugspitze. Wjazd kolejka, zajmuje 45 min i kosztuje 53 EUR / os. Za tą cenę dostajemy się na wysokość 2 600 m n.p.m., ostatni odcinek by dostać się na szczyt liczący 2 964 m n.p.m. pokonujemy gondolką (cena wliczona w pierwszy bilet). Jak już przejdzie nam szok spowodowany ceną biletu, zaczynamy się rozkoszować widokami, a są one powalające. Ze szczytu widać 109 szczytów, o wysokości ponad 3 000 m. Nam opadły szczęki i mieliśmy ogromny problem by zjechać w dół i wracać do domu. Na szczęście zostają wspomnienia i zdjęcia 🙂

 

Na sam koniec, Łowcy postanowili dla Was sprawdzić grubość pokrywy śnieżnej na Zugspitze, do tego karkołomnego zadania zostałem wyznaczony ja (zawsze mnie wrobią!).