Jam session do rana, tam królował blues. Tym razem nie blues, a raczej etniczno-jazzowe klimaty i nie do rana a do około pierwszej w nocy. I nie klub Puls, a Karowa 31.

Na Jam session miałem ochotę wybrać się jeszcze w zeszłym roku. Niestety na chęciach się skończyło i nie udało mi się dotrzeć za pierwszym razem. Przy kolejnej próbie, wydarzenie zostało przeniesione. Czyli można powiedzieć 1:1. Tym razem postanowiłem, że nie odpuszczę, więc gdy tylko na FB pojawiła się informacja „Do zobaczenia dziś”, spakowałem się w auto i pojechałem na Karową. Rozważałem zabranie zarówno gitary jak i ukulele, z którym, tak teraz sobie myślę, wyglądałbym przekomicznie. Nie wiedziałem jednak jaki jest format wydarzenia i nie chciałem przy okazji wyjść na idiotę. Tym razem zabrałem więc tylko aparat.

Karowa 31

Na Karowej 31 byłem po raz pierwszy, ale z pewnością nie ostatni. Najlepsze oczywiście na początku. Wchodzimy i trafiamy na gościa siedzącego za ladą. Za nim znajduje się ściana z kasetami video. Nagle trach, ściana przesuwa się, a my możemy wejść do ukrytego za ścianą lokalu. Pierwsze skojarzenie – kryjówka albo loża masońska, czyli dwie bardzo ciekawe knajpy we Lwowie. W środku pusto, ale dopiero 21:00, zajmujemy miejsce na kanapie i cierpliwie czekamy. Po bardzo krótkiej chwili przy naszym stoliku pojawia się kelner z karafką wody z cytryną. Nie jest to praktyka typowa dla warszawskich lokali, tym bardziej szacunek się należy. Chociaż szczerze powinien to już być standard. Jedyny minus – szklanki tak brudne, że aż strach się napić. I w sumie minus to jedyny, ale w ramach szczerości musiałem się podzielić. Obok wody na stole pojawiły się piwka w cenie wygórowanej bo 10 złociszy za 330 ml.

Jam Session

Po 15 minutach na sali pojawili się pierwsi muzycy. Okazało się, że usiedliśmy w miejscu, w którym będzie znajdowała się scena, w związku z czym zostaliśmy bardzo grzecznie poproszeni o zmianę lokalizacji. Po kolejnych 15 minutach miejsce do grania była gotowe i rozpoczęło się strojenie instrumentów. Dwa bębny, dwie gitary akustyczne oraz elektryczny kontrabas, który wywołał chyba największe poruszenie w damskiej części Łowców. Ale nie dziwię się. Elektryczny kontrabas to nie jest coś, z czym mamy do czynienia na co dzień.

Po dość niepozornym początku z każdą minutą jamowanie było coraz lepsze, a na scenie pojawiały się nowe twarze. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że gość, który siedzi obok nas, gra na czymś w rodzaju kubańskich klawesów! Na propsie! Pojawił się również gość z cajonem czyli perkusyjnym instrumentem w kształcie skrzynki, która służy również jako miejsce, gdzie grający może usadowić swój tyłek.

Kulminacyjnym momentem części wieczoru, na której byliśmy obecni było jednak pojawienie się pana z harmonijką ustną. To było coś. Prawdziwy jam. Przebiło nawet improwizowanie do Tuwima po angielsku.

Naszym zdaniem

Warto. Po prostu. Warto wpaść na piwko ze znajomymi i przy okazji posłuchać muzyki. A jeśli gracie na czymkolwiek to warto też zaryzykować i spróbować jam’u. Bo czemu nie?

Gdzie? Kiedy? Za ile?

Za darmo!
  • Karowa 31, w czwartki. Warto śledzić na FB: