750 pokonanych kilometrów, 28 dni wędrówki, kilkadziesiąt poznanych osób i historii. Aż wreszcie spotkanie z samą sobą i nadanie nowego sensu życiu. O tym jak wygląda oraz co zmienia w życiu droga Camino de Santiago – jedna z najsłynniejszych tras pielgrzymkowych na świecie – rozmawiamy dziś z Moniką, która pół roku temu zdecydowała się wyruszyć w taką podróż.

Marta: Co skłoniło Cię do tego, żeby ruszyć w samotną podróż?

Monika: Mówiąc szczerze, nie miałam ku temu żadnych wzniosłych pobudek. W zasadzie moją motywacją była duża ilość wolnych dni w pracy oraz to, że moi znajomi wyjeżdżali albo w parach albo do miejsc, w których już byłam. W zasadzie nie miałam alternatywy. Najpierw pojawiła się myśl, że mogłabym gdzieś pojechać sama. Później stwierdziłam, że chyba nie do końca czuję wyjazd do jakiegoś miasta, by je samotnie zwiedzać. O Camino dowiedziałam się od mojej przyjaciółki, a w zasadzie od jej mamy, która przeszła Camino trzy razy. Za drugim razem poznała swojego partnera, z którym jest do tej pory. Trzeci raz przeszli już całe Camino we dwoje. Słyszałam też, że na tej drodze dzieją się niesamowite rzeczy. Chciałam spróbować.

Marta: Obawiam się, że teraz wszystkie nasze samotne czytelniczki pójdą na Camino [śmiech]. Czyli kierowały Tobą trochę inne pobudki niż większością pielgrzymów?

Monika: To zależy. Oczywiście, z racji tego, że to jest droga Jakubowa, część osób robi to z pobudek religijnych. Choć osób wierzących, które ja spotykałam było mniej niż 50%. Natomiast myślę, że wiele osób robiło to, bo chciało bliżej poznać siebie, z pobudek sportowych albo po prostu mieli czas i chcieli przejść Camino.

Marta: A powiedz trochę jak wygląda taki dzień z życia pielgrzyma?

Monika: Każdy dzień zaczyna się pobudką w Albergue. To takie hostele dla pielgrzymów, stojące co kilka/kilkanaście kilometrów w różnych miasteczkach. Ruch w Albergue zaczyna się dość wcześnie, bo pierwsi pielgrzymi budzą się około 4:30. Większość wstaje o 6:30, co dla mnie na początku było kosmiczną porą. Pewnie gdyby ktoś mi powiedział przed Camino, że będę wstawała o 6 rano to bym się zastanowiła dwa razy [śmiech]. Wstaje się rano, myje się zęby i po prostu się idzie. Później przerwa na kawę i śniadanie. Później się idzie [śmiech], w międzyczasie znowu się je i znowu idzie. Zasadniczo polega to na tym, że dociera się do kolejnego Albergue. Ludzie podchodzą do tego różnie. Niektórzy planują gdzie się chcą zatrzymać, inni spontanicznie zatrzymują się w danym miejscu. Ja szłam średnio 25 km dziennie, mój rekord to 37. Natomiast były osoby, które potrafiły przejść maraton, czyli 42 km.
Po dojściu do Albergue chwilę się odpoczywa i znowu idzie, ale tym razem zwiedzać miasto, do którego się trafiło. Oczywiście nie każde Albergue znajduje się w większym mieście, więc nie zawsze jest co zwiedzać. W małych miasteczkach główną atrakcją są interakcje z innymi pielgrzymami. Często bywa tak, że w Albergue można gotować wspólnie z innymi, pije się wino i spędza się razem czas. Większość pielgrzymów kładzie się wcześnie spać. Ma to swoje racjonalne uzasadnienie, bo następnego dnia trzeba wcześnie wstać. Zresztą wszyscy są tak zmęczeni, że nie mają siły robić nic więcej. Poza tym Albergue często są zamykane o 22. Raz mi się zdarzyło nie wrócić na czas. To było w Logroño, takim większym mieście. Piliśmy wino po 80 centów za kieliszek. Było go naprawdę dużo. [śmiech]. W dodatku kilka stołów to byli sami pielgrzymi, co tworzyło niesamowitą atmosferę. Nic dziwnego, że nie zdążyliśmy wrócić do Albergue na czas. Spóźniliśmy się tylko 15 minut, ale musieliśmy się dobijać, żeby nas ktoś wpuścił.

Marta: Co dla Ciebie było najtrudniejsze w takiej samotnej podróży? Mam wrażenie, że spędzałaś dużo czasu z innymi ludźmi. Czy w ogóle można tu mówić o samotnej podroży?

Monika: Wyruszyłam samotnie, natomiast już pierwszego dnia zaczęłam poznawać innych pielgrzymów. Już pierwszego poranka w Pampelonie, bo stamtąd wyruszyłam, zagadał do mnie człowiek z Nowego Jorku. Po południu poznałam chłopaka z Litwy, z którym w zasadzie przeszliśmy całe Camino. Trudno mi powiedzieć o takiej całkowicie samotnej podroży, nie wiem jakbym się musiała starać, żeby nie rozmawiać z ludźmi i rzeczywiście iść samotnie. Chociaż pod koniec świadomie wybieraliśmy, by iść oddzielnie, żeby każdy mógł iść swoim tempem, mieć ten czas dla siebie.
Mogę powiedzieć, co jest najtrudniejsze w ogóle – zdecydowanie chodzenie [śmiech]. Nie trenowałam przed Camino,  więc początkowo każde podejście pod górkę kończyło się tym, że ledwo oddychałam. Wyprzedzały mnie nawet staruszki. Natomiast później powoli moja kondycja stawała się lepsza. Plecak przestał mi ciążyć, a stał się jakby częścią mnie i szło mi się z nim w zasadzie całkiem wygodnie. Jest to jednak ogromne wyzwanie dla organizmu. Przez pierwsze trzy dni, po dotarciu do Albergue, brałam prysznic, kładłam się do łóżka i trzęsłam z zimna. Zasypiałam w ten sposób i dopiero po paru godzinach budziłam się i mogłam normalnie funkcjonować.
Wszyscy mieli też problem z pęcherzami na stopach. Mnie on na szczęście ominął. Miałam za to problem ze ścięgnem Achillesa. Z Camino jest tak, że jeśli czegoś potrzebujesz to Camino ci to daje. W dniu, gdy rozwalił mi się Achilles, ktoś w Albergue dał mi opatrunek na ścięgno. Druga osoba zobaczyła, że mam opatrunek i dała mi opaskę na Achillesa. Następnego dnia mogłam już normalnie iść. Chociaż bałam się, że to będzie koniec mojej podróży. Po jakimś czasie miałam też kryzys psychiczny, było mi już po prostu za ciężko. Jest taki odcinek na Camino, na którym nie ma dosłownie nic – są pola i nic więcej – to Meseta, płaskowyż. Właśnie jakoś zaraz po Mesecie miałam kryzys. Ludzie mówią, że jest to najcięższy odcinek, więc jeśli ktoś wybiera się tylko na część Camino, to dobrze pominąć właśnie ten fragment, żeby się nie zrazić. Na szczęście w czasie kryzysu już miałam koło siebie przyjaciół, którzy bardzo mnie wsparli.

Marta: Dużo mówisz o ludziach, z którymi szłaś. Czy są jakieś osoby czy historie, które najbardziej Cię zainspirowały?

Monika: Bardzo podobała mi się rodzina, rodzice z dwójką dzieci – 10 i 11 lat. Oprócz tego, że mieli swoje plecaki, to jeszcze ciągnęli wózek z bagażami. Widziałam ich kilka razy zanim spędziłam z nimi wieczór w jednym z Albergue. Za każdym razem jak ich widziałam myślałam jakie to fajne, że dzieci idą na Camino. Jak się okazało, że to ich trzeci raz, poczułam się jak kompletny zółtodziób [śmiech]. Z osób, które mnie może nie zainspirowały, ale zwróciły moją uwagę, był chłopak, którego osobiście nie poznałam, ale dużo o nim słyszałam. Chłopak ten przez cała trasę niósł na ramieniu dziewięciokilogramowy krzyż, wyższy od niego.

Marta: Wydaje mi się, że takim ogromnym plusem samotnego podróżowania są inni ludzie?

Monika: Tak. Myślę że, jeżeli podróżuje się w parze albo w więcej osób, jest się bardziej zamkniętym na innych. Ja miałam dużą otwartość i  udało mi się poznać ludzi w zasadzie z całego świata i w każdym wieku – m.in. z Nowej Zelandii, Australii, Stanów, Niemiec i kilkunastu Polaków. W tym grupę polskich rowerzystów, bo w ten sposób też można przemierzyć Camino.

Marta: A co jeszcze oprócz nowych przyjaźni dało ci Camino?

Monika: Przede wszystkim wgląd w siebie, czas żeby zastanowić się nad mnóstwem rzeczy. Pozwoliło mi też poprawić kondycję, niestety tylko na chwilę, bo jak wróciłam do Polski to przestałam robić cokolwiek. Dało mi też możliwość przeżycia niesamowitej przygody. Na Camino można też zainspirować samego siebie. Do tej pory miałam mało czasu żeby zastanawiać się nad sobą, bo nawet jak idę gdzieś po mieście to ze słuchawkami, kompletnie nie patrząc na otaczający mnie świat. Tutaj starałam się nie używać słuchawek w ogóle, po prostu iść. Wtedy tego czasu na myślenie jest bardzo dużo.

Marta: Czy to wpłynęło jakoś na Twoje myślenie o przyszłości?

Monika: Tak, wpłynęło bardzo znacząco. Podjęłam decyzję, że chciałabym rzucić pracę, którą bardzo lubię i wyruszyć w podróż. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, wiedziałam, że tego właśnie chcę, ale ciężko mi było wprowadzić to w życie. Postanowiłam rzucić wszystko i zacząć podróżować. Zobaczę jak to będzie, nie ustalam sobie żadnych konkretnych dat ani rzeczy, które chcę osiągnąć w tym czasie. Wiem, że już w kwietniu jadę do Toskanii z dwoma przyjaciółkami na wolontariat znaleziony na portalu Workaway. Będziemy pracować na farmie. Wolontariat kojarzy się wielu osobom z pomocą dzieciom, osobom starszym itd., natomiast u nas będzie to bardziej sposób na fajną i tanią podróż, dlatego, że za kilka godzin pracy dostaniemy wyżywienie i zakwaterowanie. Natomiast później, już samotnie, chcę się przenieść do Hiszpanii, właśnie na Camino. Chciałabym jeszcze dłużej tam pobyć. Uznałam, że to jest, przynajmniej przez jakiś czas, miejsce na moje życie. Chciałabym znaleźć wolontariat w Albergue i móc spotykać codziennie nowych pielgrzymów. Najbardziej martwią mnie kwestie organizacyjne, które muszę ogarnąć wcześniej. I to, że wybieram się swoim 17-letnim samochodem, a nie jestem najlepszym kierowcą. Jadę też z moją ukochaną labradorką. I myślę, że to też może być czasami dla mnie przeszkodą, a czasami pomocą, zobaczymy.

Marta: Co powiedziałabyś ludziom którzy zastanawiają się nad wyruszeniem w samotną podróż w poszukiwaniu siebie?

Monika: Na pewno, żeby się nie zastanawiali tylko wyruszali, bo naprawdę warto. Gdybym miała zrobić to drugi raz, nawet bym się nie zawahała. Kuszą mnie inne drogi, inne Camino, bo wyruszyć można w zasadzie z każdego miejsca i każdego dnia. Myślałam o drodze portugalskiej albo północnej. Z takich rzeczy techniczno-organizacyjnych, na pewno warto zastanowić się nad plecakiem. Sama bardzo obawiałam się ciężaru, dźwigania, warto wziąć jak najmniej rzeczy. Podobno plecak ma mieć 10% wagi ciała. Nie wiem czy to jest wykonalne. Wydaje mi się, że mój miał trochę więcej, ale dałam sobie z nim radę.

Marta: Na koniec pytanie, które zadajemy wszystkim Łowcom Wrażeń. Powiedz co poleciłabyś innym ludziom do zrobienia w Warszawie, aktywności, które uważasz za fajne, inspirujące, pełne wrażeń.

Monika: Muszę przyznać, ze jeżeli chodzi o sezon zimowy, to w tygodniu nie jestem bardzo aktywna. Głównie zajmuje się spaniem, oglądaniem seriali i przytulaniem swojego psa [śmiech]. Z rzeczy, które mogę polecić to spotkania podróżnicze organizowane w różnych miejscach jak Południk Zero czy klubokawiarnia Tam i z powrotem. Co jeszcze? Czasami zdarza się, że wychodzę potańczyć do klubu. Hydrozagadka jest zdecydowanie miejscem, które mogę polecić ze względu na muzykę. To, co jeszcze bardzo lubię robić i co robię w zasadzie co tydzień, to wyjazdy z psem do okolicznych lasów Warszawy, takich jak Kampinos czy Powsin.


Monika o sobie:
Jestem Monika, mam 29 lat i zdecydowałam się rzucić pracę, by podróżować wraz z psem swoim starym samochodem. Chcę doświadczać wszystkiego i być wszędzie. W zeszłym roku przeszłam Camino de Santiago i tam zdecydowałam nie marnować więcej czasu. Nie kręci mnie życie w jednym miejscu, spłacanie kredytu na mieszkanie i czekanie na odpoczynek dopiero na emeryturze. Skończyłam psychologię i pracę socjalną, pracowałam w organizacjach pozarządowych, sporo z dziećmi. Interesuję się edukacją demokratyczną i alternatywną, behawioryzmem psów, próbowaniem różnych rzeczy na dłużej lub na krócej (np. uczyłam się tańca brzucha, grania na djembe, skończyłam kurs masażu). Od niedawna prowadzę bloga www.farbowane-rzesy.pl

*zdjęcia Monika Marchlińska

Zapisz