Nie jesteśmy blogiem kulinarnym. Ani podróżniczym. Przynajmniej takie były założenia, gdy koncepcja Łowców Wrażeń tworzyła się jeszcze w naszych głowach. Jak to zwykle bywa, rzeczywistość szybko weryfikuje plany i teraz piszemy o tym, co lubimy najbardziej. Są sporty ekstremalne, biegi z przeszkodami i przeróżne aktywności wodne. Ale najwięcej jest podróży i jedzenia. Bo zdecydowanie lubimy jeść i gotować. A pisząc „mówimy”, oprócz siebie mam na myśli również Balmas i Doris.

Na warsztaty kulinarne w studio kulinarne The Plate w Warszawie otrzymaliśmy zaproszenie jako blogerzy, którzy systematycznie udzielają się na Zomato. Chcieliśmy wysłać reprezentację dwuosobową, dziewczyny jednak opowiadały akurat o Mongolii w Grunt i Woda. Na warsztaty poszedłem zatem sam. O godzinie 18:30, punktualnie jak nigdy, zjawiłem się na ulicy Nowolipki 15, niedaleko Hali Mirowskiej.

The Plate

the plate warszawa - warsztaty kulinarne

Ewa Śleszyńska, Ania Hoa i Sławek Wojtysiak. To właśnie ta trójka stoi za całym zamieszaniem i to oni będą was gościć, jeśli zdecydujecie się do The Plate zawitać. Niezależnie od tego czy wybierzecie warsztaty kulinarne czy wpadniecie na lunch, bo taka możliwość również istnieje. Więcej informacji o wydarzeniach znajdziecie na stronie The Plate.

Warsztaty

Moje doświadczenie z warsztatami kulinarnymi nie było jakieś powalające, ale kilka razy miałem przyjemność większą lub mniejszą w takowych uczestniczyć. Odwiedziłem między innymi Skład Bananów, Cook up oraz Akademię Whirlpool. Z czego wynikają moje mieszane uczucia? Ano z tego, że w niektórych przypadkach po warsztatach miałem wrażenie, że jednak mogłem lepiej wydać 250 złotych, bo o tyle zazwyczaj lżejszy był mój portfel. Byłem bardzo ciekaw jak będzie tym razem. Wieczór rozpoczął się od „networkingu”. Szybko okazało się, że większość towarzystwa zna się bardzo dobrze, w końcu grono blogerów stricte kulinarnych jakieś wyjątkowo liczne nie jest. Rozmawiało się, muszę przyznać, bardzo miło, mimo tego, że od razu zaznaczyłem, że żaden tam ze mnie kulinarny specjalista. Ot, lubię dobrze zjeść i czasami coś ugotować. Około godziny 19:00 zajęliśmy miejsce przy „kuchni”, wznieśliśmy toast i rozpoczęła się właściwa część wieczoru, którego gwiazdą była wołowina. Aktorami pierwszoplanowymi byli natomiast szef kuchni Sławek Wojtysiak oraz Grzegorz Kwapniewski z Beskidzkiego Wypasu. Ten drugi w pewnych momentach dominował na scenie, pamiętając jednak, że gwiazda wieczoru może być tylko jedna.

the plate warsztaty

Gotowanie

Przy nagłówku tej części powinienem od razu postawić cudzysłów. Czemu? Wiecie jak gotują blogerzy na warsztatach? Ano nie gotują 😉 Chyba, że akurat pozują do zdjęć. Na tę krótką chwilę ma się wrażenie, że oto stoi przy tobie Gordon Ramsay czy inny Jamie Oliver. A tak zupełnie serio, to oprócz pokrojenia warzyw, czy usmażenia i pokrojenia mięsa, gotowania za dużo nie było. Wszystko zostało sprawnie ogarnięte przez Sławka, przy akompaniamencie niezliczonych anegdot Grzegorza. Blogerzy mogli blogować, robić zdjęcia i … jeść! Tutaj zdecydowanie mogliśmy się wykazać.

Potrawy

Na start zajęliśmy się polędwicą i przygotowaliśmy tataki z polędwicy wołowej z piklowanym ogórkiem, pomarańczowym aioli, kruszonką z razowca i kwiatami nasturcji. Dalej wcale nie było gorzej, bo zaraz  na stołach pojawił się Tafelspitz, czyli ulubione danie cesarza Franciszka Józefa. Czytając ostatnie zdanie widzę oczami wyobraźni Roberta Makłowicza, który z kieliszkiem w dłoni przechadza się wiedeńskimi uliczkami. Muszę przyznać, że Grzegorz Kwapniewski ze swoim talentem gawędziarskim i pasją, z pewnością sprawdziłby się jako gospodarz kulinarnego show. Ale wracając do jedzenia. Trzecie danie było okazją do zmierzenia się z wokiem podczas przygotowywania Stir Fry z bavette, z groszkiem cukrowym, z tajskim bakłażanem i orzeszkami nerkowca. Myślicie, że to koniec? Nic z tych rzeczy. Jako ostatnia na stole pojawiła się, przygotowywana długo i z uczuciem wołowina po burgundzku, która została uznana przez blogerów za danie wieczoru. Ja jednak na najwyższym stopniu podium zrobiłbym również miejsce dla tataki (lub tataków), bo długo marynowane, prawie surowe w środku mięso to jest zdecydowanie coś co cenię. A przy okazji przygotowanie nie wymaga dużo czasu i pracy. A to również szanuję 😉 Deser to już przygotowany wcześniej sorbet z gruszek, guawy i yuzu.

Naszym zdaniem

Zupełnie szczerze polecam wam wybrać się do The Plate. Najpierw na lunch, a jeśli ten przypadnie wam do gustu, to warsztaty kulinarne również was nie zawiodą. A i koniecznie musicie odwiedzić Beskidzki Wypas na Olkuskiej i zapytać Grzegorza o metody na chorobę morską lub o grilla w ambasadzie francuskiej. A jeśli macie ochotę zmierzyć się z którymś z opisanych przeze mnie dań, piszcie śmiało. Mam przepisy!