Możecie tego o nas nie wiedzieć, bo jeszcze nie zdążyliśmy się zdradzić, ale Łowcy od lat są fanami żeglarstwa. Jakiś czas temu doszliśmy do wniosku, że tydzień latem na Mazurach i krótkie wypady z doskoku to za mało. Na szczęście jest jeszcze majówka. Przetestowaliśmy już Mazury, ale z pogodą bywa różnie. Chorwacja grana była 3 razy, Grecja dwukrotnie, śmiałkowie raz wybrali się nawet na Morze Północne, ale zmarzły im tyłki. W tym roku przyszła pora na Sycylię.

Należy zaznaczyć, że część z nas nie jest ograniczona urlopami, sami zarządzamy swoim czasem pracy, a częściowo możemy wykonywać ją zdalnie, więc termin „majówka” traktujemy bardzo luźno. W tym roku był to okres dwutygodniowy. Po prostu tak było najtaniej pod względem cen biletów. A te kupiliśmy w sposób mocno kombinowany. W pierwszą stronę polecieliśmy Wizzairem z Katowic do Katanii za 109 PLN (z discount club 64PLN), wróciliśmy natomiast przez Maltę, bo tak było najtaniej, a zawsze to fajnie przedłużyć sobie wakacje o 2 dni w jakimś zajebistym miejscu. Za bardziej normalne, bezpośrednie loty na tydzień żagli i 3 dni zwiedzania Sycylii trzeba było wydać nieco więcej – w zależności od momentu zakupu od 700 do 1000PLN.

Na lądzie

Nasz wyjazd dzielił się na dwie części – lądową, przed rejsem, kiedy to zwiedzaliśmy wschodnią połowę wyspy, oraz morską kiedy woziliśmy się po wyspach Liparyjskich. Turystykę lądową postanowiliśmy usprawnić, wynajmując samochód. Te na Sycylii nie są najtańsze, szczególnie gdy chcemy pojazd porzucić w innym miejscu niż to, z którego startujemy. Ale jeśli nie będziecie kombinować i podzielicie koszt na 4 osoby, to nie będzie tragedii. My korzystaliśmy z Rentalcars i za 3 dni wyszło nam 400PLN do podziału.

Jeśli chodzi o noclegi, to do poszukiwań korzystaliśmy z booking.com i hostels.com, czyli nic nadzwyczajnego, trafialiśmy natomiast całkiem nieźle. W Katanii polecić możemy noclegi w B&B Sveva oraz Agora Hostel. W tym pierwszym będziecie musieli się porozumiewać na migi, bo o angielskim nie ma mowy, jest za lepszą to opcją dla tych potrzebujących się wyspać. Agora jest typowym hostelem z łóżkami piętrowymi. Jeśli chcecie zaznać katańskiego życia nocnego, to będzie idealnym wyborem, bo impreza toczy się tuż pod oknami. Klimat bardzo fajny – wszyscy siedzą z winkiem na chodniku do późnej nocy.

Obie miejscówki lokalizacyjnie są mega… Chyba, że potrzebujecie zaparkować. Pod tym względem Katania to istna masakra i lepszym rozwiązaniem może okazać się zarezerwowanie czegoś dalej od centrum. W Palermo zresztą z parkingami też słabo. Tam nocowaliśmy w odpicowanym Excelsior Alba Room, gdzie na śniadanie objecie się toną ciastek. W Syrakuzach hostelu wam nie polecę, bo pod przybytkiem zwanym LOL Mięcie podpieprzyli portfel.

Okiem turysty

W ciągu czterech dni udało nam się zobaczyć całkiem sporo. Katania i Palermo są nieco slumsowate i nie wszystkim przypadł do gustu ten klimat. Za to obie miejscowości polecamy pod względem gastronomicznym. W Katanii koniecznie odwiedźcie okienko z owocami morza zlokalizowane tuż za targiem rybnym. To, że jedliśmy tam 3 razy mówi samo za siebie. Wyjeżdżając odkryliśmy też streetfoodową ulicę, gdzie zjecie popularną w tamtym rejonie koninę. Niestety nie zdążyliśmy przetestować, ale dzielnia atmosferą mocno przypominała Azję, a to szanujemy zawsze. W Palermo koniecznie zjedźcie lody w bułce i krem pistacjowy w lodziarni Brioscia, a na zagrychę kanapkę ze śledzioną z barku przy porcie.

A jeśli chodzi o widoczki, to fajny klimat mają Syrakuzy (chyba, że pół dnia spędzacie na komisariacie zgłaszając kradzież), ale chyba największe wrażenie zrobiła na nas urokliwa miejscowość Taormina oraz malutkie miasteczko Savoca, gdzie kręcili „Ojca Chrzestnego”. Tu napijecie się piwka w kawiarni, gdzie przesiadywał Al Pacino i odwiedzicie kościółek na skarpie, który możecie kojarzyć ze słynnej sceny zaślubin.

Na kilkugodzinny spacer całkiem przyjemne są też miejscowości Mesyna oraz Agrigento, ale dłużej kompletnie nie ma tam co robić. Nie ma natomiast sensu jechać do mafijnego Corleone, więc jeśli wam nie po drodze, to odpuśćcie.

Na morzu

W końcu nastała ta część wakacji, na którą wszyscy czekali. Zapakowaliśmy się na jacht i wyruszyliśmy na morze. Jeśli chodzi o samo ogarnianie żagli, to my od kilku lat korzystamy z usług naszego sprawdzonego skippera Grześka, a ofert jachtów szukamy u polskiego pośrednika Sail More. W tym roku było nas aż 12 osób, więc pływaliśmy na niezłym bydlaku – Cyclades 50.5. Miejsca tam jest tyle, że spokojnie mogłabym tam żyć na stałe. Zresztą na spokojnie zmieściłabym się w samej tylko lodówce.

Plan był prosty: startujemy z Portorosa i obczajamy tyle wysp Liparyjskich ile tylko się da. Odległości między nimi nie są powalające, więc nie jest to żaden problem. Większym problemem są nudy, kiedy nic nie wieje przez cały tydzień. Wiatr trafił nam się tylko jednego dnia, później bieda, bieda, bieda i pyrkanie na silniku. Pod tym względem byliśmy mega zawiedzeni. Szczególnie, że w zeszłym roku Grecja nieco nas rozpieściła. Do tej pory wspominamy 23godzinną przeprawę na Santorini, podczas której część załogi nie dała rady zejść pod pokład ani na chwilę, myśli o sikaniu towarzyszył płacz, a do tego wszystkiego akompaniamentem były piosenki o rzygu. Nie jest to wasza definicja rozpieszczania? No cóż 😉

Przybijamy do brzegu

Jak już się zmęczymy pływaniem na silniku, to trzeba jeszcze gdzieś stanąć. Porty na wyspach Liparyjskich nie należą do najtańszych, ale też nas było dużo i jacht był niezłym bydlakiem. Przydaje się też ponton, bo np. na Stromboli staje się na bojkach oddalonych kilkadziesiąt metrów od brzegu. Za bojki oczywiście też się płaci. Uważajcie jednak, bo zdarzają się też portowe przekręty. Na wysepce Panarea gość podbił do nas po 40 euro, załoga z jachtu obok ostrzegła nas jednak, że zbiera do kieszeni, bo postój jest darmowy. Większość osób tego nie wie, więc po prostu mu płaci.

A jak same wyspy? Spoko, ale nic nam nie urwało. Są sympatyczne, ale nie mają jakiegoś powalającego klimatu. Nasze rozrywki opierały się głównie na wstawianiu o świcie i puszczaniu drona, a także puszczaniu drona popołudniu i wieczorem. Tak to jest jak człowiek dostaje DJI Mavic PRO do testów.

A tak to wiadomo, jak to na żaglach, kropelka rumu co wieczór. Najwięcej czasu spędziliśmy na Lipari, gdzie część udała się na skuterową objazdówkę, a część postanowiła zdobywać okoliczne pagórki. Oprócz tego zawitaliśmy na kameralną Salinę i jeszcze mniejsza Panareę, ale i tak największe wrażenie zrobiły na nas wyspy wulkaniczne – Stromboli oraz Vulcano.

Łowcy wulkanów

Zgodnie uznaliśmy, że najciekawszym elementem wyjazdu były wulkany, szczególnie, że choć położone niedaleko, znacząco różniły się od siebie. W związku z tym, że zdobywanie wulkanów uznaliśmy za najlepszą część wyjazdu, poświęcimy im osobny post. Szczególnie, że udało nam się zaliczyć 3, a Marii nawet 4.

Dział księgowości

Pewnie interesują was konkrety, to znaczy koszty żeglarskiego wypadu na Sycylię. My za komfortowy i dość wypasiony, jak na nasze potrzeby, jacht zapłaciliśmy 2350 euro. W cenie mieliśmy silnik do pontonu oraz końcowe sprzątanie. Gotowaliśmy w dużej mierze sami, na łódce, bo lubimy to robić, plus włoskie składniki są tak dobre, że szkoda nie skorzystać. Na kupę żarcia składaliśmy się po 100 euro. Opłaty portowe za naszą krypę to średnio 50 euro za dobę.

Ogólnie wszystko spoko, szkoda tylko, że bezwietrznie i tak mało żeglowania.