Uwaga: artykuł może zawierać obrazy urażające poczucie estetyki profesjonalnych tancerzy na rurze 🙂 miejcie litość – dopiero zaczynam 🙂

Pomysł narodził się w mojej głowie już dawno, ale wiadomo, że im większe jest poparcie grupy, tym łatwiej się na coś zdecydować. Szukałam chętnych – i w końcu przy niezobowiązującej rozmowie udało się zebrać 4-osobowy zespół… z którego można powiedzieć, że zostałam ja i druga Łowczyni – Aga.

Słowem wstępu

Pole Dance to nic innego jak taniec na rurze – choć poprawniej jest powiedzieć, że na drążku, bo tak dokładnie z angielskiego powinno tłumaczyć się słowo „pole”. W moim przypadku na razie ciężko nazwać to tańcem, ale wszystko przede mną.

Jeszcze do niedawna kobiety tańczące na rurze spotkać można było jedynie w selektywnych lokalach zajmujących się rozrywką raczej tylko męskiej części społeczeństwa. Akrobacje na rurze wywodzą się tak naprawdę z indyjskiego sportu narodowego mallakhamb, gdzie mężczyźni (!) wykonują ewolucje gimnastyczne na palu bądź linie. Mało kto wie, że pole dance to dyscyplina sportowa (od 2017 roku). Pole dance to gimnastyka, taniec i akrobatyka w jednym. Jest to sport, który wzmacnia kondycję i gibkość naszego ciała, formuje sylwetkę i mięśnie, ale wymaga sporo wysiłku i regularnych treningów łącznie z ćwiczeniami rozciągającymi (stretching). Pole dance ma oczywiście swoje odmiany – oprócz regularnego, możemy spotkać się także z exotic pole dance (tu już pełne umundurowanie łącznie z butami na koturnach i wysokich obcasach), pole art podobny do przedstawienia teatralnego, skupionego na choreografii, a także pole fitness skupiający się na budowaniu mięśni i sprawności z niewielką ilością elementów wykonywanych na podłodze.

Miejsce i czas

Po weryfikacji kilku lokalizacji zdecydowałyśmy się na Grace Pole Academy,  grupa 0. Zmęczyła nas już rozgrzewka, a co dopiero mówić o wspinaniu się gdziekolwiek. Ale pierwsze koty za płoty i zdecydowałyśmy się kontynuować naukę.

Najkorzystniej jest chodzić na zajęcia 2-3 razy w tygodniu (ja chodzę raz i czuję, że to za mało). Dodatkowo, dobrze jest chodzić na ćwiczenia rozciągające, a w domu robić sobie serie ćwiczeń takich jak na zajęciach, z elementami brzuszków, wzmacniania nóg, a także ramion (wszelkiego rodzaju deski (planki)).

Wyposażenie

Nie ma przymusu montowania sobie w salonie rurki do wygibasów… chyba że ktoś bardzo chce 🙂

Na zajęcia ubieramy się na zasadzie im mniej tym lepiej :), ale nie chodzi o nieskromność, czy nadmierne eksponowanie swoich walorów 😉 ale o praktyczność – im więcej odsłoniętego ciała, tym lepsza „przyczepność”, jakże ważna w ćwiczeniach. Przykładowo, są figury, które wymagają „przyklejenia” się do rurki bokiem/brzuchem, więc w takim przypadku koszulka się nie sprawdzi, bo po prostu nie będziemy się w stanie dobrze utrzymać w figurze. Inne polegają na trzymaniu ciężaru niemal całego ciała z rurką umieszczoną pod pachą – i ta sama zależność. Dlatego też polecane są sportowe staniki i krótkie spodenki/majtki sportowe 😉 Jak każda dyscyplina, również ta ma swoją półkę w prawie każdym sklepie sportowym, albo w miejscu gdzie odbywają się ćwiczenia. Jeśli nie – kierujemy się w stronę ubrań na fitnessy.

Na zajęcia warto wziąć ze sobą wodę, aby uzupełnić płyny oraz magnezję – zapobiega ona ślizganiu się dłoni po rurce podczas wykonywania ćwiczeń.

Jak się robi Supermana i dlaczego to tak boli?

Jak w każdej dziedzinie życia/sportu, itp. także i tutaj mamy charakterystyczną terminologię. Odnosi się ona do figur, jakie wykonuje się na rurce i do poszczególnych jej elementów. Na przykład flex to wygięcie stopy do góry i w bok, które umożliwia złapanie stopą rurki, taka pozycja stopy również stosowana jest przy rozciąganiu (jej „przeciwieństwem” jest point czyli stopa z opuszczonymi palcami, polecana w każdej niemal figurze na rurce – ze względu na estetykę prezentacji stopy 🙂 )

Jeśli chodzi o same figury, to wspomnę tu o kilku wraz z opisem i czasem zdjęciem – osoby, które chciałyby zobaczyć jak to powinno wyglądać zapraszam do przeglądarek oraz do filmików, które krok po kroku pokazują poszczególne figury. Odsyłam nie dlatego, że nie chcę pokazać swojego zdjęcia 😉 po prostu dla lepszej prezentacji i nauki – i to jest polecane przez instruktorów tej dyscypliny – najlepiej w domu, na spokojnie jest pooglądać sobie jak robią to profesjonaliści. Opisy mogą trochę zamieszać Wam w głowach – to kolejny powód, dla którego warto obejrzeć filmiki.

Uwaga: poniższe figury nie są z pierwszych zajęć i trzeba się do nich przygotować serią ćwiczeń, prowadzą do nich figury, których uczyłam się wcześniej, ale chciałam pokazać coś co wygląda efektownie – nie róbcie tego sami w domu 🙂

Flat line czyli prosta linia, którą widzimy na ekranach w szpitalu, tu nie ma negatywnych skojarzeń. Wydaje się prosta… 🙂 Zaczynamy od obu rąk na rurce, zarzucamy jedną nogę na rurkę, potem zmieniamy nogi i zahaczamy o rurkę nogę wewnętrzną, jedna ręka ląduje pod ciałem, odpychając je od rurki tak, aby uzyskać efekt jednej linii, a druga ręka prostuje się za głową. I osiągamy efekt jak poniżej:

Supermana chyba wszyscy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić – a trzeba go zrobić na tyle sprytnie i sprawnie, żeby nie poobcierać sobie udek 😉 Ja jeszcze tego nie opanowałam. Wchodzimy na rurkę z pozycji Flat line przedstawionej powyżej. Wyprostowaną nogę naciągamy na siebie, wyprostowaną rękę kładziemy na rurce i przekręcamy się tak, aby ułożyć się równolegle do podłogi. Tak… wiem, nie da się 🙂 i łatwo mi mówić, ale ćwiczenie czyni mistrza. I pech, ale nie mam zdjęcia. Będzie następnym razem.

Martini wykonuje się z pozycji bocznej, czyli zakładamy na rurkę nogę zgiętą w kolanie, dokładamy drugą skierowaną palcami ku górze, siadamy na ogonie 😉 to się nawet nazywa tail sit, przekładamy rękę wewnętrzną za rurkę i łokciem robimy kolejny punkt styku z rurką – łapiemy się za kolanko 🙂 Prostujemy klatkę piersiową. Drugą rękę prostujemy w geście „możesz mnie pocałować” 🙂 czy też jakimś innym (mnie akurat wyszło jak na poniższym zdjęciu). I figura gotowa. Obowiązkowo uśmiech zwycięstwa. 

Efekty uboczne

Jak w każdym sporcie, czy aktywnościach – trzeba uważać. Podchodzić do tematu poważnie i z przygotowaniem (czyli po rozgrzewce). Musimy pamiętać, że wisimy nad ziemią, utrzymując ciężar naszego ciała za pomocą siły naszych rąk, nóg i mięśni brzucha, nierzadko do góry nogami. Jakikolwiek upadek może się dla nas źle skończyć. Dlatego ćwiczymy z materacami, a przy problemach bądź niepewności prosimy instruktora o pomoc (np. w podtrzymaniu nas przy figurze, z której wykonaniem sobie nie radzimy, albo po prostu się boimy). Przy czym ważne jest, aby wówczas współpracować z instruktorem: jeśli mówi, żeby w danym momencie puścić rurkę, albo opuścić którąś część ciała na niego – to właśnie trzeba zrobić.

Obciążamy też kręgosłup i ramiona oraz nadgarstki – po każdych zajęciach robimy również serie ćwiczeń rozciągających, aby poprawić komfort naszych ścięgien i mięśni.

Nieodłącznym elementem ćwiczeń są mniejsze urazy 🙂 Zakwasy zależą od tego, czy robimy w życiu jeszcze coś innego, czy tylko raz w tygodniu chodzimy na rurkę – wtedy są największe. Siniaki – mogą się trochę kojarzyć z przemocą domową, zwłaszcza jeśli macie wrażliwą skórę i skłonności do wylewów 🙂 Otarcia – przy wykonywaniu tego samego ćwiczenia raz po raz – jak najbardziej – odczuwalne najbardziej wieczorem podczas kąpieli w gorącej wodzie 🙂 Zdarzają się też skurcze – zdecydowanie najmniej przyjemne…. Bo siniaki nosi się jak trofea 😉 Ja przez pierwsze tygodnie miałam nieustannie obite piszczele – nie było siniaków, ale dotknięcie powodowało ból. Siniaki też się zdarzały. Trzeba to po prostu rozchodzić 😉

Podsumowując

Nie ukrywam, że zawsze myślałam o tym, żeby spróbować ćwiczeń na rurze, tylko nie starczało mi odwagi i samozaparcia. Osoby, które mnie znają, wiedzą, że niektóre rzeczy przeze mnie podejmowane działają na zasadzie słomianego zapału – i bardzo szybko się zniechęcam. Ale tu, o dziwo, trwam w postanowieniu i pnę się coraz wyżej – dosłownie 😉 Inna sprawa, że przez fakt, iż zaczęłyśmy na zajęcia chodzić grupą, było to bardzo mobilizujące. I teraz mimo, że zostało nas mniej, to są już nowe znajomości, które zawiązały się na ćwiczeniach i nowy poziom mobilizacji. Dochodzi do tego lepsza sprawność i zadowolenie z kolejnych efektów i osiągnięć.

Coś, co na początku wydawało się niewyobrażalne: „NIE MA OPCJI – TEGO SIĘ NIE DA ZROBIĆ!” – nagle zaczyna …wychodzić 🙂 Niemożliwe staje się możliwe – ale trzeba się przyłożyć. Planuję to kontynuować – czekajcie na część drugą 🙂

Na więcej łowieckich wrażeń zapraszamy na:

fb: https://www.facebook.com/lowcywrazen

oraz Instagram: https://www.instagram.com/lowcywrazen