Każdy chce zwiedzać świat, ale nie każdy ma hajs, żeby jeździć wszędzie tam, gdzie ma ochotę. Mnie nigdy nie ciągnęło do Tajlandii, ale kiedy bilety lotnicze są w tak atrakcyjnych cenach, to głupio nie skorzystać. Jeśli tak jak ja chcecie wykorzystać opcję corocznych tanich lotów do Bangkoku, ale wcale nie macie ochoty siedzieć w turystycznej Tajlandii, jedźcie do Laosu!

 Jeśli Tajlandia jest turystyczna, to Laos jest backpackerski. Spytaj dowolnego gościa hostelu od jak dawna tu jest, a w 90% odpowie ci, że od kilku miesięcy i w najbliższym czasie nie zamierza wracać do domu. Spotkasz tu studentów robiących sobie rok przerwy od nauki, zmęczonych życiem byłych pracowników korpo czy starych hipisów, którzy wracają tu, by poczuć się jak w czasach młodości. Warto ich podpytać o laotańskie doświadczenia, bo mieli zdecydowanie więcej czasu, by poznać prawdziwe perełki.

IMG_7426

IMG_6514

Laos jest też bardziej dziki niż jego bardziej popularna sąsiadka. Tyczy się to nie tylko krajobrazów, ale też kuchni i ludzi. Po angielsku prawie nigdzie się nie dogadasz, ale wystarczy trochę cierpliwości, umiejętności pokazywania rodem z gry w kalambury i powtarzania w kółko tego samego słowa, a na pewno wszystko załatwisz. Laotańczycy są bowiem mega pozytywnymi i pomocnymi ludźmi.

 

Jak się tam dostać?

Żeby do Laosu pojechać  jak najtaniej, trzeba się trochę nakombinować. Wjeżdżanie do tego kraju, bez wcześniejszego ogarnięcia czegokolwiek, to źródło największych wrażeń! Zresztą nawet jeśli zrobisz wcześniej internetowy research, to poczucie zdezorientowania i tak będzie ci towarzyszyć dopóki nie przekroczysz progu hostelu w Wientian (stolicy Laosu położonej tuż przy tajskiej granicy).

Najpierw trzeba dolecieć do Tajlandii. Warto przeglądać Fly4free, Mleczne Podróże czy inne portale zbierające podróżnicze promocje. Z Warszawy do Bangkoku można się w sezonie dostać już za 1400PLN w obie strony. A jeśli chce ci się kombinować i jeździć po Europie, to masz szansę na jeszcze tańszą opcję (np. wylot z Berlin i powrót do Pragi można było ostatnio złapać za niecałe 1100PLN). Ja leciałam z Air China i zapłaciłam za tą przyjemność 1800PLN.

IMG_8040

Jesteś w Bangkoku. Co teraz? Najpierw zjedz Pad Thaia, a potem jedź na lotnisko Don Muang obsługujące ruch krajowy. Loty międzynarodowe są bardzo drogie, tańszą opcją jest lot do Udon Thani, czyli „ostatniego tajskiego miasta” położonego najbliżej laotańskiej granicy. Polecam tanią linię Nok Air. Ja za lot Bangkok-Udon Thani zapłaciłam 20 dolców w dwie strony (z bagażem nadanym 15kg + 7kg podręcznego), ale podejrzewam, że jeśli weźmiesz się za to wcześniej niż tydzień przed odlotem, to załatwisz to jeszcze taniej.

W Udon Thani zaczyna się prawdziwa przygoda. Z lotniska trzeba się dostać na dworzec autobusowy (bus lub taxi), gdzie jedyne zdanie po angielsku jakie usłyszysz to „no visa, no ticket”. Po kilkudziesięciu minutach pertraktacji w końcu wsadzą cię do busika, który wyrzuci cię na granicy. Jedzie się nieco ponad godzinę i trzeba wybulić 5PLN. Na granicy czas zacząć przejmować się brakiem wizy. Na szczęście biznes się kręci, więc bez problemu zrobisz tu sobie profesjonalne i wielce atrakcyjne zdjęcie. Czytaj: wezmą od ciebie hajs, posadzą pod w miarę czystą białą ścianą, cykną fotkę starą małpką Canona, a potem wydrukują 10 odbitek, mimo, że potrzebujesz tylko jednej. Jak dobrze pójdzie, zdążysz przed wciśnięciem migawki otrzeć pot z czoła. Potem wystarczy już tylko uśmiechnąć się do pana celnika i… wsiąść do kolejnego autobusu. Tym razem w cenie 70gr. Teraz możesz zastanawiać się co z tą wizą i czy przypadkiem nie ominąłeś jakiegoś ważnego kroku i wjeżdżasz do Laosu nielegalnie. Nic z tych rzeczy. Autobus przewiezie cię tylko przez Most Przyjaźni łączący oba kraje. Po drodze zwróć uwagę na szybką zmianę ruchu drogowego z lewo- na prawostronny.

No dobra, jesteś na granicy laotańskiej. Wypełniasz papiery (info o wjeździe i wyjeździe z kraju, takie same dostaniesz w Tajlandii), płacisz 30 dolców, dostajesz wizę i zabierasz się za licytację najtańszego środka transportu do Wientian. Teraz już będzie z górki.

Noclegi

W Laosie ogólnie jest minimalnie drożej niż w Tajlandii (np. w knajpach czy na straganach), za to noclegi są śmiesznie tanie (kilka dolców od osoby). Z wyszukaniem hosteli nie ma problemu – jest ich naprawdę mnóstwo, a spora część jest dostępna w serwisach typu hostels.com, hostelword czy booking. W Wientian spałam w Funky Monkey, który nie był nadzwyczajny, więc polecam wam sprawdzić coś innego (za to był bilard więc props). Za to godny polecenia był DownTown Backpackers Hostel w Luang Prabang i kosztował mnie całe 6 dolców (ze śniadaniem). Chociaż dotarłam tam o 7 rano, a doba hotelowa zaczynała się o 13, nie było żadnego problemu żeby wziąć prysznic, zostawić rzeczy i pójść w świat.

IMG_6682

IMG_6727

Transport

Jeśli masz międzynarodowe prawo jazdy i nie boisz się serpentyn, wypożycz samochód. Bacznie czytaj jednak regulaminy, bo większość wypożyczalni stosuje chytry plan zdzierania hajsu – dziennie można przejechać tylko 100km, a za każdy kolejny trzeba dopłacić. Co totalnie się nie opłaca, bo między miejscami, które warto odwiedzić dystans jest większy. I to nie licząc wszystkich tych sytuacji, gdy zgubisz się po drodze.

Jak nie auto to co? Najlepszym rozwiązaniem są nocne autokary (sleeping bus), krążące między Wientian a Luang Prabang. Te wygodniejsze, czyli z łóżkami, kosztują ok. 50 zł i są o tyle dobrą opcją, że równocześnie oszczędzisz na czasie i na noclegu. Załatwia się je w recepcji hostelu lub biurach podróży. Autokary jadą 10 godzin i na miejsce dociera się tuż po 7 rano. Łóżka są dwupiętrowe. Podobno te górne i położone z tyłu grożą rzygiem. Choć ja na takim wylądowałam i nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do celu, więc nie przesadzałabym. Są autokary z łóżkami pojedynczymi, gdzie noc spędza się w pozycji półleżącej, oraz tradycyjnymi dwuosobowymi.

Processed with VSCO with hb1 preset

Hint dla podróżujących samotnie: W przypadku tych drugich warto się wcześniej na dworcu zgadać z kimś normalnie wyglądającym, żeby nie wylądować z grubym, gadającym non stop przez telefon Laotańczykiem. Mi udało się uniknąć takiej katastrofy, dzięki układowi z sympatyczną Finką Aną, która po Azji podróżuje już ósmy miesiąc, więc ma bardzo fajne ciekawostki do sprzedania.

Co tu robić?

Przede wszystkim jak najprędzej uciekaj z Wientian. Nic ciekawego cię tu nie spotka. Jedyną atrakcją turystyczną wartą twojego czasu jest Park Buddów. Znajduje się ok. godziny drogi od centrum miasta, więc możesz albo wypożyczyć skuter albo przez recepcję hostelu załatwić sobie taksówkarza, który cię tam zawiezie i na ciebie poczeka. Minus jest taki, że wtedy na miejscu masz tylko godzinę. No i taksówka opłaca się przy minimum trzech osobach.

IMG_6509

Po powrocie do centrum zostaje ci tylko przejście się po straganach, kupienie wszystkich potraw, które absolutnie niczego nie przypominają, zaopatrzenie się w świeżego kokosa i chillout nad Mekongiem. Cudów się jednak nie spodziewaj. Cały brzeg jest wybetonowany i nie szczególnie atrakcyjny. A dalej nie pójdziesz, bo zgarnie cię wojsko. Ciekawy jest natomiast repertuar zajęć sportowych, które można nad rzeką uprawiać po zmroku. Przyłącz się do zorganizowanych zajęć salsy, jogi czy tai chi. A potem wsiadaj w nocnego busa i uciekaj na północ.

IMG_6315

Na północ od stolicy jest Vang Vieng, o którym nic nie powiem, bo z racji zmiany planów jednak tam nie byłam (ale na 100% wrócę naprawić ten błąd). Od spotkanych po drodze Polek wiem jednak, że warto tam wypożyczyć rowery i pojeździć po okolicy. Można w ten sposób obejrzeć soczyście zielone pola ryżowe i dojechać do iście „instagramowego” czerwonego mostu.

IMG_7817

Dalej na północ znajduje się Luang Prabang – backpackerska mekka i niesamowicie piękne miejsce, którego absolutnie nie możesz pominąć. Tutaj łatwiej dogadasz się po angielsku i znajdziesz lokale skierowane do ludzi zachodu, jeśli cała ta egzotyka już cię męczy. Tu na śniadanie zjesz jajka w koszulkach, obejrzysz anglojęzyczny film we francuskiej księgarni (projekcje codziennie, wejście darmowe, ale trzeba cokolwiek zamówić w barze) albo poćwiczysz jogę w barze Utopia – miejscu z najbardziej chilloutowym klimatem świata (sesje jogi codziennie o wschodzie i zachodzie słońca, za darmo). O północy zaczyna się „curfew” i teoretycznie powinieneś wracać do hostelu, ale jeśli wciąż ci mało jedź na kręgle, gdzie po równo nawalają się lokalsi i przybysze. O namiary spytaj taksówkarza. Każdy będzie wiedział o co chodzi.

IMG_6830

IMG_7263

Nie lękaj się, czeka cię tu też mnóstwo lokalnych smaczków. Możesz odwiedzić dwa piękne wodospady (jeden bardziej drugi mniej oblegany), popływać kajakiem, wyruszyć w rejs po Mekongu, najeść się pysznego lokalnego żarcia na wieczornym markecie albo kupić żywe kraby czy żółwie na bazarze porannym (skierowanym do lokalsów, ale warto go odwiedzić, bo zobaczycie tam warzywa, o których istnieniu nie miałeś pojęcia). Jeśli natomiast masz w sobie wystarczająco dużo samozaparcia i wstaniesz przed 5 rano (albo po prostu nie pójdziesz spać) idź pod Górę Phousi (tak, tak, wymawia się jak „pussy”), gdzie codziennie o świcie mnisi wychodzą z klasztoru po swoje śniadanie. Ważne żeby im się nie wpieprzać, bo podobno turyści mocno ingerują w tą tradycję, wtykając mnichom jedzenie (a im nie wolno odmawiać).

IMG_7583

IMG_7533

IMG_6669

IMG_6664

Naszym zdaniem

Wyszło miliard stron tekstu, a i tak nie sposób oddać tego, jak bardzo warto odwiedzić Laos. Klimat jest niepowtarzalny, zdecydowanie bardziej wyluzowany niż w Tajlandii. Krajobraz jest bajkowy, a ludzie przyjaźni. Warto pojechać chociażby po to, żeby wieczory spędzać w Utopii, popijając lokalnego browara i gapiąc się na powolnie toczące się życie na rzece. Nazwa tego baru jest trafiona jak nigdy. Walczyłam ze sobą żeby z niego wyjść na powrotnego busa do Tajlandii i już wiem, że na pewno tam wrócę.

Zapisz

Zapisz

Zapisz


Balmas

Freelancerka, ewentualnie bezrobotna. Trochę etnograf, trochę fotograf. Wolny czas najczęściej spędza w Photoshopie lub Lightroomie. Celem jej życia jest zjechanie świata, ze szczególnym uwzględnieniem krajów gdzie karmią tacosami. Szanuje szyderę i minigolfa. Jak dorośnie założy hostel i knajpę. Prowadzi bloga, żeby dostać do testów elektryczną deskorolkę.

Inne posty autora