Zdarzyło wam się kiedyś, że wasz bagaż nie doleciał z wami w miejsce docelowe? Mi nie. Do teraz. Niestety wydarzyło się to w najgorszym możliwym momencie. Trekking czy nocleg na campingu nie należy do najprzyjemniejszych, gdy nie posiadacie kurtki, butów, czapki ani śpiwora, a wakacje odbywacie na Spitsbergenie. Wylatując w trzydziestostopniowych upałach z Warszawy nie myślałam o tym, by mieć przy sobie świeżo nabytą puchową kurtkę. Wiedziałam za to, że w Oslo, w którym w miałam spędzić kilkanaście godzin, ma padać i stopni być jedynie dwadzieścia. Trochę mnie to uchroniło przed mającym nadejść niepowodzeniem. Przynajmniej miałam przy sobie dżinsy, cienką bluzę, żeglarski sztormiak i adidasy. Opcja sukienka plus sandały mogłaby być zdecydowanie bardziej ekstremalna.

Lotnisko w Longyearbyen wyróżnia kilka rzeczy: jest malutkie, czynne tylko kilka godzin na dobę i położone 300 metrów od campingu. Słynie też z tego, że dziennie nie dolatuje tu średnio sześć bagaży rejestrowanych. Rekordem jest 45 niedostarczonych bagaży. Wszystkie z jednego lotu. A że położone jest na kole podbiegunowym, to jest to zdecydowanie ostatnie miejsce, gdzie chcielibyście wylądować bez ciepłych ciuchów.

Spitsbergen nie jest szalenie popularnym kierunkiem lotniczym, większość turystów dociera tu drogą morską, na wypasionych statkach wycieczkowych. Samoloty latają więc rzadko, a szanse na szybkie odzyskanie zguby są niewielkie. Mi udało się to po trzech dniach, czyli dokładnie na koniec pobytu. Samolot, którym mieliśmy wydostać się z wyspy przyleciał godzinę wcześniej i podrzucił mój plecak. Musiałam więc odebrać go z taśmy i nadać  z powrotem. Za długo się na Arktyce nie nabył. Inni mieli znacznie gorzej. Napotkana na campingu Polka na swój zaginiony plecak czekała 12 dni. Starannie ułożone plany trekingowe poszły w łeb. Co jej natomiast poszło lepiej, to współpraca z linią lotniczą. Okazuje się, że SAS jest w jakimkolwiek stopniu przygotowany na taką okoliczność. Od obsługi lotniska otrzymała standardową wyprawkę w postaci kosmetyków, ale też używany namiot i jakieś ciepłe ciuchy. Linia Norwegian, czyli przewoźnik, z którego usług mi przyszło korzystać, w sytuacji niedostarczenia bagażu nie robi kompletnie nic. Warto rozważyć kupując bilet.

 

Na biegunie bez majtek

Moje szczęście polegało na tym, że nie podróżowałam sama, a z pięcioma innymi osobami. I to w ich torbach znajdował się nasz wspólny namiot czy maty do spania. Do przetrwania pierwszej nocy zabrakło mi więc tylko śpiwora. Wypożyczenie nie wchodziło w grę, bo campingowe biuro działa od ósmej rano, a my wylądowaliśmy w nocy (która nie jest nocą). Osiągnęłam więc status żebraka i od znajomych pozbierałam wszystkie ciuchy jakie byli w stanie mi darować. Stylówa na sto pro.Mój żebraczy styl życia nie opuszczał mnie do końca wyjazdu. Niesamowicie pomocna pani zarządzająca campingiem już następnego dnia nazbierała mi zestaw porzuconych przez lata ubrań. Wypożyczyła mi też śpiwór, a paragon specjalnie wystawiła na wyższą niż w cenniku kwotę, bym od Norwegiana mogła ubiegać się o zwrot większej sumy za wydatki.

 

Longyearbyen

A jak to z tymi wydatkami jest? Teoretycznie linia lotnicza, która odpowiedzialna jest za niedostarczenie bagażu ma obowiązek zwrócić koszty niezbędnych przedmiotów, które biedny, pozbawiony czystych majtek pasażer, musiał nabyć. Przy czym wydatki mają być “w granicach rozsądku”, który to rozsądek nie jest nigdzie zdefiniowany. Warto zauważyć, że w Norwegii w ogóle cen nie można określić mianem rozsądnych. Za zwykłe majtki przyjdzie wam zapłacić min. 60 PLN, najtańsza szczoteczka to 25 PLN, a pojemnik na soczewki to zawrotny piętnastak. Po wypożyczeniu śpiwora, zakupie trzech par majtek i jednej koszulki spłukałam się doszczętnie. Kosmetyki, klapki, ręcznik nie wchodziły już w grę. Z pomocą znów przyszli współtowarzysze podróży. Od nich uzbierałam też czapkę, szalik, rękawiczki, swetry czy legginsy pod spodnie. Wszystkie te rzeczy będą wam na Spitsbergenie niezbędne.

 

Lepiej odpuścić

Największy problem stanowił brak butów trekkingowych i jego nie udało mi się rozwiązać do końca. Za najtańszą parę letnich butów (na ocieplane wolałam nawet nie patrzeć) musiałabym zapłacić minimalnie tysiaka. Musiałam odpuścić. Arktyczną przygodę odbyłam więc w cudzych za dużych adidasach wypełnionych czterema parami cudzych skarpetek. Niestety nie jest to ani szczególnie komfortowe ani bezpieczne jeśli planujecie podjąć jakiekolwiek próby trekkingowe. Tuż za miastem napotkacie rwące potoki, śliskie błotniste zbocza górskie, a kawałek dalej śniegi lodowca. Ja pod lodowiec podeszłam wbijając się paznokciami w błoto. Niejednokrotnie ryjąc też głową w bagno. Schodzenie było jeszcze bardziej ekstremalne, bo w śliskich adidasach miałam wrażenie, że równie dobrze mogłabym ze zbocza zjeżdżać na wrotkach. Błotniste zbocze pokonałam więc na dupie, starając się wyhamować przed urwiskiem przy pomocy łapanych po drodze wysuwających się spode mnie kamieni.

Jeśli mogę coś doradzić, to odradzam. Takie przygody lepiej odpuścić, choć smutno Spitsbergen opuścić z poczuciem niespełnienia. Trasy bywają jednak trudne. Moja próba trekkingu do Sarkofagen, położonego nieopodal Longyerbyen, mogła skończyć się różnie. A ciebie Maria przepraszam za buty. Odkupię lub spróbuję odratować u szewca. Adidasy do zdobywania Svalbardu nie wystarczą. Nawet latem.

Spitsbergen

 

Krok po kroku

Cóż więc robić jeśli dolecicie na Spitsbergen, ale wasz bagaż ma inne plany? To zależy.

1. Zgłoszenie szkody. Zaginięcie bagażu zgłoście natychmiast. Papierowego potwierdzenia nie dostaniecie, bo na lotnisku w Longyearbyen nie ma nawet pieczątki, ale powinniście w miarę szybko otrzymać SMSa i mejla informującego o statusie sprawy. To wasza podstawa do roszczeń. Potem szybciutko odezwijcie się do ubezpieczyciela. Jeśli mieliście ubezpieczony bagaż. Ja nie miałam, ale już zawsze będę miała. Wy też miejcie.

2. Nocleg. Na lotnisku nie przekoczujecie, bo zaraz po waszym przylocie pracownicy zbierają się do domu. Jeśli was stać, ogarnijcie hotel, będzie cieplej. Choć nie wiem jak z miejscami. Pamiętajcie jednak, że do miasta jest 4,5 km, więc trzeba szybko podłączyć się pod jakąś zorganizowaną grupę. Na campingu jest jedno ciepłe pomieszczenie. Co prawda zgodnie z zasadami nie wolno w nim nocować, ale w tej sytuacji nikt nie powinien zbytnio się burzyć. Ewentualnie okradnijcie znajomych z ciuchów i wklejcie się im do namiotu. Jeśli biuro campingowe jest otwarte, śpiwór, karimatę, namiot czy koce wypożyczycie na miejscu. Miejcie jednak na uwadze, że mogą być porezerwowane. I to z ogromnym wyprzedzeniem.

3. Pierwsze potrzeby. Po bieliznę, kosmetyki czy szczoteczkę do zębów musicie iść do supermarketu. Znajdziecie go w mieście, więc z campingu trzeba się tam jeszcze dotaszczyć. Musicie się też liczyć z astronomicznymi kosztami. Na wszystko zbierajcie paragony, bo trzeba je przedstawić operatorowi lotu, by ubiegać się o zwrot. Ręcznik czy klapki pożyczą wam na campingu. Podobno ręczników jest cały wór, bo te porzucane są przez turystów najczęściej.

4. Ciuchy. Żebractwo, żebractwo i jeszcze raz żebractwo. Na campingu mają całkiem niezły zestaw umożliwiający przeżycie. Być może polar będzie śmierdział, a kurtka będzie o dwa rozmiary za mała bądź o cztery za duża, ale zawsze to lepsze niż nic. Możecie też spróbować wziąć obsługę lotniska na litość. Jeśli będziecie nieustępliwi, być może uda wam się wyłudzić coś z używanych zapasów SASa.

5. Lotnisko. Poradą, którą otrzymałam od wszystkich jest dopytywanie pracowników lotniska o status bagażu jak najczęściej. Ma to sprawić, że komukolwiek zechce się updatować status waszej zguby w systemie.Niestety operacja ta wymaga cierpliwości i nieustającego przebywania w okolicy lotniska, które czynne jest rzadko, krótko i nieregularnie.

6. Rekompensata. W ciągu 21 dni wypełnijcie na stronie przewoźnika odpowiedni formularz i załączcie uzbierane dowody zakupu. Na zgłoszenie bagażu uszkodzonego macie tylko 7 dni, więc jeśli już coś do was dotrze, to koniecznie sprawdźcie stan. Od linii można też ubiegać się o zwrot odszkodowania. Jego wysokość zależeć będzie od wagi bagażu. No i dostaniecie je albo nie. Ja dopiero zabieram się za zgłaszanie, dam znać czy przyniosło to jakieś rezultaty.

EDIT: Dało, ale nie w całości. Udało mi się uzyskać zwrot za wypożyczenie sprzętu na campingu i połowę kosztów za bieliznę i kosmetyki. Tu uratowało mnie „pozytywne kombinatorstwo” pani z campingu, która wystawiła mi paragon na kwotę wyższą niż zapłaciłam. Dzięki temu udało mi się odzyskać prawie tyle ile faktycznie wydałam w sklepie. Nie uznano jednak żadnych kosztów jedzenia. Weźcie to pod uwagę, jeśli tak jak my planujecie na Spitsbergen podroż z torbą żarcia przywiezionego z Polski. Na wszelki wypadek radzę porozkładać szamę do kilku toreb, jest większa szansa, że chociaż część dotrze na miejsce i nie zostaniecie z niczym.